Nie wiadomo, czy istnienie człowieka wykracza poza życie jego organizmu, czy też może życie jego organizmu wykracza poza jego (człowieka) istnienie. Są dwie szkoły, wzajemnie polemizujące, czasem się zaciekle zwalczające. Jest też trzecia szkoła – ani zimna, ani gorąca, za to utożsamiająca życie i bycie. O ile w języku potocznym, nie dotykającym problemów bioetycznych, nie ma w tym nic zdrożnego, kiedy mówimy o dopuszczalności aborcji czy eutanazji, szczególnie pod względem moralnym, należałoby rozróżniać te dwie rzeczy, jakimi są życie i istnienie człowieka. I kiedy mówimy o sensie, także powinniśmy w tej sytuacji – przynajmniej na wszelki wypadek – potrafić odróżnić sens życia od sensu bycia.
Życie człowieka (jego organizmu, ale skrót myślowy jest fajny) zaczyna się w momencie poczęcia, a kończy z chwilą ustania funkcji życiowych, obumarcia tego czy owego w tym jego organizmie. Oto garść pytań:
Czy człowiek już wtedy istnieje, gdy żyć zaczął organizm? Czy człowiek jeszcze wtedy istnieje, gdy jeszcze żyje jego ciało? Czy można mówić o dalszym istnieniu człowieka, którego serce wyjęto z jego ciała i ciągle żyjące włożono do innego organizmu? Te pytania powinni uwzględnić bioetycy, jeśli chcą być nie tylko bio, ale i etykami. Oczywiście etyk, który nie uwzględnia pytań pojawiających się w dalszej kolejności, jest słabym etykiem: czy aby na pewno wraz z końcem jego życia kończy sie istnienie człowieka? czy można wyobrazić sobie istnienie człowieka przed zaistnieniem (rozpoczęciem życia) jego organizmu?
A oto pytanie końcowe: czy można mówić o człowieczeństwie skupiając się na jednym tylko aspekcie bytowania: tylko byciu lub tylko życiu, czyli tylko tym co duchowe lub tylko tym co cielesne w człowieku? Jak ewentualną odpowiedź pogodzić z faktami, które dostępne mamy na co dzień na wyciągnięcie ręki?