Uwaga drobna. Bez chrztu Mieszka I, nie byłoby średniowiecznej Polski piastowskiej. Bez Polski piastowskiej nie byłoby Polski jagiellońskiej. Bez jagiellońskiej nie byłoby elekcyjnej w czasach, kiedy to kilka rodzin wymieniało się królestwami. Ostatecznie bez Rzeczpospolitej nie było by nowożytnych państwowości, jak II i III Rzeczpospolita. PRL-u też pewnie by nie było, tak jak nie byłoby Księstwa Warszawskiego czy Kongresówki, ale rola tych państewek akurat nie jest kluczowa.
Nowożytne tak zwane państwa nie są już (lub nie powinny być) organizacjami opartymi na zależności pan-poddany. Teraz są to (lub powinny być) realizacje umowy społecznej. Teraz wszyscy są panami tego państwa. Wierzący tak lub wierzący inaczej. Wierzący w świętość państwa lub państwowi ateiści. Wszyscy.
Wszyscy więc mają prawo do gwarantowanego Konstytucją szacunku i obecności w sferze publicznej.
Jeśli dziś Kościół jest fundamentem Polski, to trzeba pamiętać, że nie tylko Kościół. Ale jeżeli tak właśnie jest, to też nie ze względu na chrzest króla, bo króla tutaj nie ma, a państwo nie jest państwo-poddaństwem, lecz wyżej wzmiankowaną umową. W takim nowożytnym państwie urzędnicy państwowi są tylko pracownikami najwyższego szczebla zatrudnianymi i rozliczanymi przez obywateli. Oni nie mają prawa do pouczania, moralizowania, do tworzenia norm wychowawczych obywateli do wskazywania wartości. Obywatele mają własne tradycje, idee i poglądy. Oni mają też własnych nauczycieli, pośród których jest też Kościół. Rozumiemy go oczywiście tak, jak należy: jako wspólnotę wiernych, a nie tylko księży, a nie tylko biskupów.
Zatem jeśli bez Kościoła nie byłoby Polski, którą znamy (a Kościół, jako wspólnota wiernych, ma obywatelstwo w tej społecznej umowie, jaką jest III RP), to nie dlatego, że biskupi wchodzą w relacje z prezydentami, premierami, marszałkami, prezesami i przewodniczącymi. W nowożytnej rzeczywistości, w której jednoznacznie rozumiemy państwo, jako umowę wszystkich obywateli, a Kościół, jako wspólnotę wiernych, relacja między tymi dwoma, w dużej mierze przenikającymi się organizmami, odbywa się na każdym szczeblu, a nie tylko tak zwanym najwyższym. Bo najwyższy szczebel (królewski, książęcy, pański) nie istnieje. Jeśli więc państwo karmi się Mistycznym Ciałem Chrystusa, to na poziomie organicznym. W pani Grażynce, w panu Piotrze, w tramwajarzu, bibliotekarce, bezdomnym i bogaczu. W anarchiście i w polityku.
Tak twierdzę, nawet jeśli jeszcze wiele wody będzie musiało upłynąć w Wiśle, zanim zrozumiemy, że zarówno biskupi nie są istotą Kościoła, jak i politycy i działacze nie są żadnym sednem nowożytnego państwa.