Grzech to jest taki stan, w którym nie potrafisz kochać miłością nieegoistyczną. Przejawia się to w różnych czynach zewnętrznych, ale tak naprawdę tkwi głęboko w sercu („Słyszeliście, że powiedziano: ‚Nie dopuścisz się cudzołóstwa’. A Ja wam mówię: Każdy, kto pożądliwie przygląda się kobiecie, już w swoim SERCU popełnił cudzołóstwo.”, Mt 5,27-28). Mówi się, że grzech jest odwróceniem się od Boga (por. KKK 386), bo wierzy się w Boga, który chce, żebysmy potrafili kochać tym szczególnym rodzajem miłości pełnej („przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem; żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie”, J 13,34), miłości największej („nie ma większej miłości nad tę, gdy ktoś poświęca/oddaje swoje życie za przyjaciół”, por. J 15,13).
Jest to chrześcijańska definicja grzechu (a przy okazji chrześcijańskie pojmowanie miłości) którą usłyszymy raczej od tych księży i katechetów, którzy uważali na zajęciach.
Zbawienie to wyzwolenie człowieka z tej śmierci, jaką jest grzech. Jest procesem przemiany człowieczego serca – z martwego serca kamiennego na serce żywe („Dam wam nowe serce i nowego ducha ześlę do waszego wnętrza. Wyjmę z waszej piersi serce kamienne, a dam wam serce z ciała”, Ez 36,26). Uzdolnieniem człowieka do miłości, do której w wyniku grzechu pierworodnego w swojej istocie (w sercu) przestał być zdolny (natura ludzka została pozbawiona pierwotnej świętości, por. KKK 404)! Zbawienie jest DAREM, po który wystarczy sięgnąć. Wystarczy pić wodę żywą, o której Jezus mówił Samarytance przy studni (por. J 4,13-14), by ta woda od środka (od istoty, serca) przemieniała człowieka. Wystarczy pielęgnować to małe ziarenko, do którego przyrównał Jezus Królestwo Boże (podlewać), a z którego wyrośnie wielkie drzewo dające innym cień i schronienie (por. Mt 13,31-32; Mk 4,30-32; Łk 13,18-19). Wystarczy słuchać tego Słowa, w innym miejscu również do rzuconego na ziemię ziarna przyrównanego (por. Łk 8,11). Że jest to dar (zupełnie darmowy, jak samo znaczenie słowa dar wskazuje), wskazują słowa Jezusa: „Tak się ma sprawa z Królestwem Bożym, jak z człowiekiem rzucającym ziarno w ziemię. Czy śpi, czy czuwa, nocą i dniem, ziarno kiełkuje i wzrasta, a on nie wie jak. Ziemia sama z siebie wydaje plon” (por. Mk 4,26-28).
Faryzeusze nie rozumieją słów „dziś zbawienie stało się udziałem tego domu” (Łk 19,9), „twoja wiara cię uzdrowiła” (Łk 17,19; Łk 18,42). Oni uważają, że przemienić (ze śmierci powstać do życia) trzeba się samemu i tym samym zasłużyć sobie na jakąś wartość dodaną, na jakąś inną nagrodę, tak jakby nagrodą nie była już sama wolność od grzechu-śmierci, zdolność do życia, życie w miłości, życie ukierunkowane na Boga, który zgodnie z wyżej przytoczoną definicją grzechu, chce człowieka uzdalniać do miłości, z każdym dniem bardziej. Faryzeusze nie rozumieją, że zbawienie jest dla grzeszników, a nie bezgrzesznych. A przecież „Syn Człowieczy przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło” (Łk 19,10). Faryzeusze nie rozumieją, że zbawienie jest za darmo: „Kto jest spragniony, niech przyjdzie i kto chce, niech zaczerpnie wody życia – za darmo” (Ap 22,17).
Faryzeusze dzielący świat na A. dobrych (my, którzy zasługujemy na nagrodę) i B. złych (oni, którzy zasługują na karę), nie pojmują, że przecież „nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg” (Mk 10,18). Nie potrafią przyjąć tej dobrej nowiny, że właśnie tam, „gdzie wzmógł się grzech, (…) jeszcze obficiej rozlała się łaska” (Rz 5,20). Że „komu mało się odpuszcza, ten mało miłuje” (Łk 7,47). Że Bóg „nie chce, by ktokolwiek zginął” (2P 3,9), przeciwnie: „pragnie, by wszyscy ludzie zostali zbawieni” (1Tm 2,4).