Cóż to się takiego znowu stało, że złotówka traci na wartości względem euro? Czyżby chodziło o marginalizację Polski, co objawiło się niezbyt poważnym potraktowaniem polskiego zaproszenia europejskich ministrów spraw zagranicznych? Cokolwiek by to było, zauważmy, że w pierwszym etapie, tym podstawowym, to nie marginalizacja jest wynikiem trywializowania polskiej gościnności, lecz odwrotnie: z marginalizacji wynika banalizowanie tejże. Nie byłbym jednak inżynierem, gdybym sobie nie przypomniał (w sensie, że nie przypomniałbym sobie, gdybym nim nie był) o sprzężeniach jakże zwrotnych. One pojawiają się w drugim etapie, o którym można mówić nie tylko w kategoriach chronologicznych, ale też genetycznych. Zatem:
- Jeżeli mamy do czynienia ze sprzężeniem dodatnim, to obserwujemy wzrost marginalizacji Polski spowodowany bagatelizowaniem polskich propozycji.
- Skoro występuje sprzężenie zwrotne ujemne, to w miarę zaistnienia deprecjacji i trwania jej w czasie, marginalizacja Polski się pomniejsza.
Należałoby się pewnie zastanowić, z czym zatem mamy do czynienia, pod warunkiem oczywiście, że w samym obszarze przedzałożeń przyjmujemy istnienie jakiejś apriorycznej potrzeby zaspokojenia ciekawości z tym związanej. I czy w ogóle pozwolimy sobie na istnienie takiej pułapki, w którą nie sztuka wpaść, a która na tym polega, że jeśli taką konieczność uznamy, to damy przyzwolenie istnieniu fundamentów potrzebom, a tymi fundamentami nie będzie akurat nic innego, jak wartości jako takie? Jak wartości fundamentalne?
A przecież wiemy doskonale, że wartości są zawsze owocem jakiejś umowy, jeśli nie konwencji. Powiada przecież powiedzenie: coś warte jest tyle, ile ci za to zapłacą.
Można postawić pytanie zwrotne: czy marginalizacja Polski może być kwestią jakiegoś (to nieprecyzyjne słowo zwykle kojarzy mi się z twórczością Paulo Coelho) układu? Spisku? A może jedynie konwencji?
Ostatecznie chodzi o to, że bez wiary w uniwersalne wartości – mające umocowanie w konwencji (czyli że można sobie wybrać) lub wręcz w ideach niejako platońskich (czyli że wartości są za/dane) – zgody nie będzie. Nie będzie współpracy. Chyba że na rzecz ogólnoświatowej niezgody: społeczeństwa się „zgodnie” pobiją. Współpraca będzie bardzo owocna, tyle że w imię nie tych wartości, co trzeba. W imię cudzego planu.
Jawi się więc ta personifikacja sił przyrody, od której analitycy stanowczo chcieliby uciec. A co, jeśli ona stanowi tę część człowieczeństwa, bez której człowiek nie byłby sobą?