|
Swoimi słowami: Do widzenia, do jutra - Tomasz Sobolewski
Frament pochodzący z majowego (2002) numeru Kina
Od początku roku prześladuje mnie zgubne poczucie: nic nie musi być. Na przykład może nie być kinematografii. Może nie być programu telewizyjnego, w którym o niej mówimy. Może nie być pisma, w którym to piszę, napędzając się resztkami nie wypalonego
entuzjazmu i zdewaluowanej goryczy. Nikt nie zauważy braku.
Wkrótce po postawieniu w stan likwidacji naszego "Kina" wynikła sprawa miesięcznika "Film". Francuski wydawca "Premierę", od dawna borykający się z rynkiem, z dnia na dzień wymienił redaktorów i postanowił pod tym samym szyldem robić
pismo nieco inne, zwrócone bardziej do mfodzieży, mniej specjalistyczne - jednym słowem, głupsze. Po co zawstydzać czytelnika,
wmawiając mu istnienie jakiejś elity znawców, którzy wiedzą, co jest dobre, lepiej niż to wie rynek? Po co wprawiać odbiorcę
w zakłopotanie, publikując negatywną recenzję z czegoś, co z założenia ma się podobać?
W tym samym czasie nastąpiła zapaść w radiowej Trójce. Z "radia do słuchania" zmieniono Ją w "radio towarzyszące",
czyli takie jak wszystkie inne radia. Paradoks sytuacji polega na tym, że wszystkie te tąpnięcia kultury odbywają się w imię rynku, a zarazem wbrew odbiorcy. Nie podoba ci się? Przyjdą inni, którzy to kupią. Podobnie zaczyna dziś myśleć prywatny właściciel, państwowy mecenas oraz publiczna (z nazwy) telewizja.
(...)
Tadeusz Sobolewski - Kino, nr 5, maj 2002
|
|