Wojciech Mann
w rozmowie z Dominiką Rafalską-Kuś - Gazeta Studencka
Gazeta Studencka: Od wielu lat jest
Pan związany zarówno z radiem, jak
i z telewizją. Czy pańskim zdaniem polskie media we właściwy sposób korzystają z wolności słowa?
Wojciech Mann: Aby odpowiedzieć na
to pytanie, trzeba by znaleźć jakiś punkt
odniesienia. Na pewno nie powinna nim
być zagranica. W Polsce, podobnie jak
i w innych krajach byłego obozu socjalistycznego całe pokolenia odbiorców nauczyły się czytać między wierszami, a całe
pokolenia dziennikarzy - pisać w taki
sposób, aby główny przekaz dotarł pomimo, że nie jest wyrażany expressis verbis.
Odkręcenie tej schizofrenii musi trochę potrwać. Myślę też, że w Polsce wciąż jeszcze istnieją pozostałości po cenzurze.
Dziś cenzorami są przełożeni dziennikarzy, bądź sami autorzy na polecenie kogoś
z góry.
Ale czy można postrzegać działalność
mediów w kategoriach służby społeczeństwu?
Moim zdaniem tak postrzega i wykonuje swój zawód wielu polskich dziennikarzy. Mówię to nie jako człowiek mediów lecz jako ich odbiorca. Wydaje mi
się, że społeczeństwu najlepiej służą ci,
którzy nie robią zbyt wiele szumu wokół
s^bie. To w nich właśnie widzę najwięcej
cech bojowników o dobro ludzi. Najczęściej są to osoby młode, ludzie ideowi,
nie zepsuci przez poprzedni okres, niezwykle wrażliwi, z niebanalnymi pomysłami.
Czy jednak z niebanalnych treści
można żyć? Dlaczego na przykład jest
tak mało ambitnych programów nawet
w telewizji publicznej?
Dzieje się tak dlatego, że do tej pory nie
zdefiniowano roli mediów publicznych.
Mamy tu do czynienia z typowym rozdwojeniem jaźni: z jednej strony trzeba
służyć społeczeństwu, z drugiej zarabiać
pieniądze. Dlatego media publiczne żonglują wysokością abonamentu telewizyjnego, dlatego ambitne treści upychają
w programie o 1.00 w nocy. To jest zwykłe oszustwo! W Ameryce - kraju rozszalałych mediów, są duże koncerny medialne, które żyją z reklam. Ale są też stacje
takie jak PBS, które nie nadają reklam
w ogóle, utrzymując się z różnych dotacji.
Stacja PBS nie liczy wcale na masową
oglądalność. Liczy na elitę. W Polsce elity są pozbawione jakichkolwiek mediów
i, chcąc znaleźć w nich cos dla siebie, muszą wyłuskiwać z oferty programowej
nieliczne interesujące programy. To czysty absurd.
Media karmią nas często obrazami
łatwego życia, szybkiej kariery, a na
idoli kreują coraz częściej ludzi, którzy
wcale nie są mądrzy ani zdolni, tylko
bezczelni i bez skrupułów. Jaką cenę
zapłaci za to społeczeństwo?
Myślę, że nie możemy tak jednostronnie krytykować mediów. Łatwe życiorysy
i szybkie sukcesy są prezentowane w najbardziej kolorowej formie, głównie po to,
aby przyciągnąć uwagę. Ale polskie media oprócz opisywania przygód miłosnych
popularnych gwiazd Hollywood, pokazują też bardzo interesujących ludzi, którzy na codzień nie znajdują się w świetle reflektorów.
Od trzydziestu lat jest Pan związany
z Programem III Polskiego Radia. Jak
Pan ocenia projekt nowej ramówki
Trójki, która ma dostosować stację do
wymagań rynku?
Przede wszystkim widzę tu pewną niejasność. Deklaracje nowego kierownictwa
rozgłośni to jedno, praktyka - drugie, a reakcja słuchaczy - trzecie. Nie widzę nic
złego w tym, aby nowe kierownictwo Programu III Polskiego Radia wyeliminowało z rozgłośni rzeczy nietrafione czy niezręczne. Zabójcze jednak byłoby upodabnianie prime time'u Trójki do stacji komercyjnych. Gdyby Trójka miała swój, przyznawany
przez państwo budżet, gdyby nikt nie rozliczał jej ze sprzedaży paru minut czasu reklamowego, to w ramach tych pieniędzy mogłaby tworzyć własną wyspę, przyciągającą kolejnych słuchaczy, których osobowości same kreują ten program.
Jaki jest sens konkurowania o słuchaczy radia publicznego z radiem komercyjnym?
Uważam, że to ma sens. Ale nie powinno to być realizowane sposobami, którymi
jest przeprowadzane w tej chwili. Nie
trzeba do tego ani dużych pieniędzy, ani
wielkich nazwisk dziennikarzy, którzy
mieliby zrobić radiu reklamę. Trójka zawsze była stacją, w której praca stanowiła
przywilej. Ludzie przychodzili tam za
darmo, po to, aby nauczyć się tego radia,
być przy nim, aby móc się szczycić tym,
że ich nazwisko jest wymieniane po jakiejś audycji. I to można było zachować.
Patrząc z czysto marketingowego
punktu widzenia, dobry produkt to taki, który jest w jakimś stopniu oryginalny. Czy rezygnacja z oryginalnego
profilu Trójki przyczyni się Pana zdaniem do rynkowego sukcesu tej stacji?
Nie wiem, jaka będzie ta nowa Trójka.
Być może nowe kierownictwo spróbuje
jednak znaleźć równowagę między pomysłami starych autorów Trójki, a nowymi
czasami, w jakich musimy działać. Tak
naprawdę, będę mógł powiedzieć coś na
ten temat za kilka miesięcy, kiedy posłucham tego radia. I albo je wtedy patriotycznie obronię, albo z żalem skrytykuję.
Jakie audycje miałby Pan prowadzić
teraz w Trójce?
Osobiście chciałbym mieć możliwość
grania mojej muzyki. Ma ona niewielkie,
ale fantastyczne grono słuchaczy. Ta muzyka różni się diametralnie od tego, co
nadaje jakakolwiek inna rozgłośnia
w Polsce. Tych płyt nie ma nawet w sklepach. Ponieważ jestem radiowcem prawie
od dziecka, chciałbym też mieć możliwość mówienia do ludzi w jakiejś audycji
nadawanej w porze, kiedy słuchaczy jest
trochę więcej.
Niemniej, na początku lutego pożegnał się Pan ze słuchaczami Trójki?
Ja się ze słuchaczami Trójki żegnałem
już dwukrotnie i na szczęście nie na zawsze. Przestało to więc mieć dla mnie znaczenie finalne. Moja audycja Manniak
niedzielny została usunięta z anteny.
Z wielkim żalem powiedziałem więc do
widzenia słuchaczom. Nie powiedziałem
jednak żegnam Trójkę. To Trójka musi
mnie wygnać. Ja sam nie odejdę, bo za
bardzo ją lubię.
Co się stanie z lojalną publicznością
Trójki, z ludźmi, którzy słuchając programu, kształtowali swoje gusta muzyczne, światopoglądy i osobowości?
Osobiście bardzo ubolewam nad tym,
że Polacy nie mają zakodowanego w genach, tak typowego na przykład dla Anglików przywiązania do tradycji. Proszę
zwrócić uwagę, że gdy tylko pojawia się
nowy szef w mediach, natychmiast zmienią się logo, sygnał i inne znaki rozpoznawcze, które ludzie znają na pamięć,
i na które odruchowo reagują. Jeżeli Trójka zdradzi swoich starych i oddanych słuchaczy, to oni na pewno odejdą. Jeżeli natomiast zmiany, o których rozmawiamy
będą poprawkami kosmetycznymi, jeśli
nie ucierpi na tym czar Trójki, to myślę,
że dawni jej słuchacze dostosują się.
Czy widzi Pan jakieś miejsce dla stacji niekomercyjnej na rynku radiowym
w Polsce?
Myślę, że ogromne możliwości stworzenia takiej stacji mają ludzie młodzi,
nieobciążeni obawami o przyszłość.
Na przykład studenci?
Oczywiście. Z moich czasów studenckich zapamiętałem wspaniałą kreację radiowęzłów akademickich. A stąd już tylko
krok do założenia radiostacji.
Czy dzisiejsi studenci są jednak tacy
sami jak Pana koledzy z lat studenckich?
Są inni. Czasem nawet buntuję się gdy
młodzi ludzie zadają mi pytania, których
ja nie zadawałem, będąc w ich wieku.
Sam starałem się do wszystkiego dojść,
wszystko poznać, nauczyć się. Na własną
rękę próbowałem, szukałem właściwych
dróg. Nieraz napotykałem mur, niekiedy
otwartą przestrzeń. Nie pytałem jednak
nikogo na przykład o to jak założyć stację
radiową. Robiłem to sam. Wierzę, że dziś
są ludzie z podobną inicjatywą.
Rozmawiamy o komercji. W jakim
stadium komercjalizacji znajdują się
teraz polskie media?
Chyba gdzieś blisko środka, co jest
oczywiście bardzo optymistyczne, gdyż
środek oznacza pewną równowagę.
Ja bardzo wierzę w równowagę wewnętrzną społeczeństw, które same regulują
zbyt skrajne wychylenia nie tylko w mediach. Jest taki moment, w którym publiczność ma wszystkiego dosyć. Z początku próbuje odnaleźć się u konkurencji,
ale gdy okaże się że i ona jest zdominowana przez komercję, ludzie powiedzą nie.
I w jakim kierunku się zwrócą?
Może pod presją publiczności wejdą
do masowej produkcji magnetowidy, mające zdolność rejestrowania programu
z pominięciem reklam? Bezpośrednim
zagrożeniem dla stacji oferujących wszystkiego po trochu mogą się też okazać kanały tematyczne. Mając taki wybór, jeśli
zmęczy mnie ten przeplatany reklamami
bałagan, mogę wybrać stację, która nadaje tylko wiadomości. A gdy już dowiem
się z niej o tym co się dzieje na świecie,
zrobię cyk i w kanale przyrodniczym będę oglądał jak się mnożą żółwie albo słuchał muzyki w stacji muzycznej. Za
chwilę też będę mógł sam sobie układać
program telewizyjny, gdyż telewizor wybierze mi z oferty to co mnie interesuje. Wtedy media będą musiały zmienić swoje myślenie o komercyjnym wykorzystaniu nowych nawyków odbiorców.
Czy Pana zdaniem programy typu
reality show to tylko chwilowa moda czy
zwiastun jakichś długotrwałych tendencji w mediach?
Raczej moda. Polega to na tym, że jeśli
w klatce big brothera siedzą fajni ludzie
to widz ich ogląda.
A oni rzeczywiście są fajni?
Coraz mniej. Bohaterowie programu
nie są już naturalni, grają, udają - podpatrywali przecież kolegów występujących
w poprzednich edycjach. Przekłada się to
bezpośrednio na oglądalność, która
z edycji na edycję spada. Nadawca próbuje się ratować 'uatrakcyjniając program
coraz ostrzejszymi kawałkami. Robi to
w dodatku bezmyślnie, bo mógłby budować napięcie i na przykład doprowadzić
do miłosnego finału bohaterów dopiero
pod koniec programu, a nie już w pierwszym odcinku. W sytuacji, gdy wszystko
zostało już podane na talerzu, co dla
odbiorcy może być jeszcze bardziej szokujące? Chyba tylko zamordowanie kogoś na wizji.
Pańskim zdaniem takie programy są
próbą wykreowania nowych wartości
czy marketingową odpowiedzią na
ludzkie potrzeby?
To jest szukanie sposobu na kasę.
Myśli Pan, że pod wpływem mediów
uległo zmianie także poczucie humoru
Polaków?
Chyba nie. Czasem po prostu, gdy
większą ekspozycję mają ludzie prymitywni, zaczyna się nam wydawać, że taki
jest świat. To nieprawda. Umiejętność wyłapywania absurdu jest przecież uniwersalna i ponadczasowa, choć oczywiście
ulega pewnym fluktuacjom. Dziś na przykład zupełnie nie śmieszą nas historyjki
z kącika humoru z przedwojennej prasy.
Czy jednak nie śmieszą nas rzeczy
coraz mniej wyrafinowane?
Ludzi zawsze śmieszyło, gdy ktoś przewrócił się na skórce od banana. Mnie też
to śmieszy. Wszyscy lubią czasem żarty
pozbawione finezji. Nie sądzę jednak, aby
to miało przeważać.
Czy wierzy Pan, że media, służąc
człowiekowi w odpowiedni sposób, mogłyby pomóc mu w przezwyciężeniu
strachu przed wyzwaniami współczesności i w odnalezieniu się w nowej rzeczywistości?
Jak w ogóle można w to wątpić?! Dziś
wielu ludzi doznaje przecież dotkliwej
samotności, kursując między pracą a domem, nie mając czasu ani siły na nawiązanie nowych kontaktów. Właśnie media
mogłyby być dla nich jedynym ratunkiem. Problem polega na tym, że na razie
takich mediów nie widzę. Poza tym, media nie pomogą ludziom odnaleźć się
w nowej rzeczywistości dopóty, dopóki
po drugiej stronie będzie stał ten bezlitosny egzekutor wpływów z reklam, ten
analityk słupków obrazujących udziały
w rynku. Jako odbiorca, nie wierzę
w szczerość kogoś kto chce mnie ukołysać do snu za pieniądze.
Dominika Rafalska-Kuś, Gazeta Studencka, nr 8/54, 17 kwietnia 2002
|