Magdalena Grzebałkowska wykonała kawał solidnej, reporterskiej roboty.
Pomimo tego, że sporo znajomych księdza Jana Twardowskiego odmówiło jej rozmowy, trwając w swoistej zmowie milczenia, powstałe dzieło jest wyczerpujące i kompletne. W prowadzonej (z jednym małym wyjątkiem) chronologicznie narracji Grzebałkowska prowadzi nas od dzieciństwa i młodości księdza Jana Twardowskiego (tu opowieść jest zręcznie utkana z garstki faktów, które ocalały czy to w pamięci bliskich księdza Jana, czy to w zachowanych dokumentach; autorka posiłkuje się tłem historycznym i informacjami z roczników statystycznych), poprzez wiek dojrzały po starość poety (który tego określenia nie znosił, proponując w zamian formułę „ksiądz piszący wiersze”). Dowiadujemy się o licznych przyjaźniach księdza Jana, jego (platonicznej zupełnie) słabości do kobiet, poznajemy pełną sprzeczności osobowość poety, w której skromność mieszała się z ambicją, z obsesyjną dbałością o to, gdzie i jak jest publikowana jego twórczość; czytamy o jego małych słabościach i dziwactwach (słynny tupecik!). Ale najważniejsze jest to, że nad tą biografią zdaje się unosić duch księdza Jana, sprawiając, że jest to bardzo pogodna książka. Czytelnik doświadcza czegoś, co z braku lepszego określenia nazwę afirmującym poczuciem harmonii. A skoro tak – oznacza to, że w opowiedzianej przez Magdalenę Grzebałkowską historii księdza Jana udało jej się dotknąć czegoś naprawdę istotnego.
(mk)